Daleko Daleko
11284
BLOG

Lech Kaczyński. Daleko od Wawelu - odcinek pierwszy

Daleko Daleko Polityka Obserwuj notkę 165

 Miesiącami przyglądaliśmy się Lechowi Kaczyńskiemu i jego otoczeniu, które nazwaliśmy „strasznym dworem”. Napisaliśmy o tym kilka tekstów, za które urzędnicy publicznie nas rugali, a w rozmowach przy kawie przyznawali rację. Ludzie prezydenta nigdy nie zerwali z nami kontaktów. Ciągle opowiadali, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami Pałacu Prezydenckiego. Książka, która jest złożona w dużym stopniu z ich opinii i wypowiedzi, była na ukończeniu na początku kwietnia 2010 roku. Miała być głosem w dyskusji o tym, jaka była prezydentura Lecha Kaczyńskiego.

Przed publikacją chcieliśmy porozmawiać z prezydentem i kilkoma jego ministrami. Pałac zastanawiał się przez długie tygodnie. Planowana książka niepokoiła otoczenie głowy państwa i jego samego. Prezydencki minister osobiście dzwonił do jednego z naszych rozmówców, prosząc, by nie udzielał nam wypowiedzi. Potem nastąpił przełom. Zostaliśmy zaproszeni do Pałacu i poinformowano nas, że jest zgoda na wywiad z prezydentem i jego urzędnikami. Na przeszkodzie stanęła drobna okoliczność techniczna. Prezydent leciał do Smoleńska i nikt w rozgardiaszu przygotowań do wizyty nie miał głowy do spotykania się z reporterami. Wszystko miało odbyć się więc „zaraz po 10 kwietnia”…

Postanowiliśmy niczego nie zmieniać w tej książce. Nie wycięliśmy żadnego fragmentu. Nie dodaliśmy żadnych historii. W niektórych cytatach – z oczywistych powodów – zmieniliśmy czas z teraźniejszego na przeszły. Dokonaliśmy poprawek redakcyjnych. To wszystko.

Książka nie pokazuje pomnikowego Lecha Kaczyńskiego, a polityka pełnego sprzeczności, takiego, jakim widzieliśmy go przed 10 kwietnia.


Część pierwsza

Straszny dwór


Tytus


Mały piesek rasy terier szkocki wabił się Tytus.
Gdy Tupolew rozpędzał się po pasie startowym, prezydent albo prezydentowa trzymali go na smyczy. Kiedy maszyna osiągała wysokość przelotową, biegał po pokładzie,
a czasem wchodził do kabiny pilotów. Bywało, że – gdy para prezydencka nie widziała – lotnicy musieli Tytusa poczęstować lekkim kopniakiem. Wtedy pies stawał przy drzwiach do salonki. Najpierw patrzył na swoje odbicie, a potem zaczynał ujadać. Potrafił tak przez 15 albo 20 minut. Pasażerom pękały głowy. Byli bezradni. Pan prezydent, widząc na sobie błagalne spojrzenia współpracowników, tylko rozkładał ręce: „No co mam zrobić? Przecież go nie oddam!”.

Teriera pomogła wybrać Kaczyńskim znajoma – Hanna Fołtyn-Kubicka. Już w hodowli odradzano tego szczeniaka,
bo wyraźnie trzymał się z daleka od grupy, ale Kaczyńscy się uparli i nie było wyjścia. Tytus był kompletnie niewychowany. Kiedy wychodził na przechadzkę z Pałacu, prezydenccy urzędnicy informowali się nawzajem: „Bestia w ogrodzie!”.

Tytus był łącznikiem z dawnym normalnym życiem, które zmieniło się w sprawowanie urzędu. Był więc nietykalny, cieszył się absolutną wolnością. Łapał za nogawki, kąsał nieważne, czy ministra, czy oficera BOR-u. Nie przepuszczał nawet właścicielowi. Kaczyńskiemu głupio się było przyznać, że szarpie go własny pies. Opowiadał więc lekarzowi bajki.  Na przykład, że zaczepił nogawką o ogrodzenie.

Choć domowe zwierzę zawsze „dobrze robi” politykowi  (jak mówią fachowcy od PR-u, „ociepla wizerunek”), ludzie bliscy Kaczyńskiemu niechętnie rozmawiali o Tytusie:

„Co mam wam powiedzieć? Że prezydent nie radzi sobie z terierem? Zaraz zapytalibyście: »A z Polską sobie radzi?«”
– mówił jeden z jego współpracowników.

 
W następnym odcinku zaprezentujemy Rozdział I


Daleko
O mnie Daleko

Czerwone i Czarne to wydawnictwo książek dobrych i pięknych. Książki wydawane przez Czerwone i Czarne to literatura faktu skupiona na polskim życiu publicznym. Czerwone i Czarne tworzy nową jakość w projektowaniu książek. W księgarni łatwo je znajdziecie. Szukajcie czerwono-czarnych okładek.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka